Bezduszni duchowni
Miałam znajomego...
Kiedyś nawet mówiłam o nim i jego żonie „moi przyjaciele”...
Był cholernie przystojny... a jego żona niestety piła.
Była alkoholiczką... ale urodziła i jakoś wychowali 2 dzieci.
Jakieś 15 lat temu rozwiedli się.
On wyprowadził się do sąsiedniego miasteczka,
czasami tylko przez wspólnych znajomych docierały do mnie jakieś wieści...
Ona zmieniała facetów z częstotliwością... no, raz na kwartał...
Jakieś 5 lat temu wpadliśmy na siebie w markecie.
Powiedział mi, że spotkał miłość swojego życia...
Że od niedawna są razem... i że jest taki szczęśliwy... jak nigdy dotąd.
Cieszyłam się jego szczęściem,
bo ja też byłam wtedy najszczęśliwszą kobietą pod słońcem...
Pamiętam jak mówił mi, że w nawet najśmielszych marzeniach
nie widział miłości... bo miał już czterdzieści pięć lat...
Dziś byłam na jego pogrzebie...
Przegrał z rakiem...
Jego kobieta ( nie mieli ślubu) gładziła rękę jego córki,
z drugiej strony siedział jego syn...
A za nimi siedziała pierwsza żona...
z włosami a’la Violetta Villas , w czarnym kapeluszu z błyszczącymi cekinami...
i ksiądz, dla którego ich miłość była grzeszna...
ksiądz, który odmówił „pożegnania” jego partnerki,
natomiast powiedział, że R żegna swoją żonę W...
Było to krzywdzące i bolesne dla kobiety,
która dała mu kilka lat szczęścia,
opiekowała się nim w chorobie,
przy śmierci trzymała go za rękę... tym bardziej,
że zyskała dużą sympatię i uznanie jego rodziny i znajomych.
Wszystkich, którzy ich znali...
Wszystkich, tylko nie kościoła... nie księdza...
bo nie mieli ślubu kościelnego...
Poruszyło to nie tylko mnie.
Ktoś za mną głośno i wyraźnie zapytał „ a cóż ona za żona?”...
Sądzę, że nawet ksiądz usłyszał to pytanie...
Pozostało bez odpowiedzi, a ja płaczę dziś z jego kobietą,
Choć jestem z nią tylko duchem.
Dodaj komentarz