limit cierpienia?
...
Wczoraj po raz kolejny uświadomiłam sobie ( a właściwie, to życie wyraźnie mi pokazało),
że nie ma limitu cierpienia... że życie może człowiekowi tyle dokopać, że ludzkie pojęcie przechodzi.
Mimo, że uważam nadzieję za najgorszy „dar” jaki otrzymaliśmy od niebios,
to jednak nie potrafię się jej wyzbyć do końca.
Tak naprawdę, to chyba nikt nie potrafi.
Ja ciągle mam nadzieję, że mojemu starszemu synowi nic złego się nie stanie,
że nie zginie w wypadku, nie dopadnie go nieuleczalna choroba, że dane mi będzie umrzeć przed nim...
Nie raz tak myślałam...
mówiłam sobie „to nie możliwe... statystycznie tak się nie dzieje...
matka może przeżyć śmierć jednego dziecka, ale nie wszystkich...”.
Wczoraj odwiedziła mnie dawno nie widziana znajoma.
Oboje z mężem mieli 2 synów w wieku moich chłopców...
W ubiegłym roku obydwaj zginęli w wypadkach
( każdy w innym – jeden w styczniu, drugi w sierpniu...)
... a 3 listopada tego roku pochowała męża...
zmarł na raka.
Ona już niczego się nie boi...
tylko czeka aby pozwolono jej odejść, dołączyć do nich.
Ja jeszcze się boję...
Dodaj komentarz