muszą a mogę...
Mój sposób na życie wcale nie jest taki genialny jak mi się wydawało.
Od trzech miesięcy, 6-8 godzin dziennie zajmuję się półrocznym Wiktorkiem.
Oczywiście "w czynie społecznym", bo to podobno moja krew.
Często jestem jednak zmęczona i myślę sobie, że wolałam pracę umysłową.
Wczoraj tak mi dał w kość, że padłam o 18.30.
Wstałam tylko aby rozesłać łóżko i spałam do 7.30.
Takiego maratonu już dawno nie miałam.
Obiecałam sobie, że od 8 zacznę intensywną pracę biurową w "mojej firmie",
którą prowadzę już od roku i która ma zastąpić mi porzuconą pracę umysłową.
I tak się guzdram... brakuje mi samodyscypliny.
Przez wiele lat "musiałam" bo byłam pracownikiem najemnym.
Teraz nikt i nic mnie nie zmusza...
ale trzeba wyrobić w sobie dobrowolne "muszę".
To wcale nie takie łatwe....
szczególnie jak się ma za sobą ponad 20 lat pracy u kogoś... nie na własnym.
A, teraz już wiem, skąd ten sentyment do Wiktora ;)
Dodaj komentarz