Odkąd nie pracuję ( 5 miesięcy) zawsze jest w domu obiad z 2 dań. Mniej więcej 4 razy w tygodniu jada u mnie również synowa. Syn rzadziej, bo często wyjeżdża, poza tym on z mięsa jada wyłącznie pierś z kurczaka, więc kiedy zdarza się, że jest tylko drugie danie z wieprzowiną – po prostu nie je. Jednocześnie bardzo intensywnie udzielam się jako babcia. Czasami zwyczajnie nie daję rady, tym bardziej, że nie mam wolnych ani sobót, ani niedziel. Ponieważ nie mieszkamy razem, ich mieszkanie jest co prawda w tym samym domu, ale piętro wyżej i nawet wejście jest z drugiej strony domu, próbowałam dziś zapoczątkować proces uwalniania się z „obowiązku” obiadowego. Powiedziałam synowej, iż nie gotuję normalnego obiadu, zrobię tylko zupę i to bardzo późno, więc nie poczęstuję dziś obiadem. Jednocześnie zasugerowałam, że od jutra zacznę przykładać mniejszą wagę do jedzenia, więc „ o swoje podniebienia sami się zatroszczcie, bo u mnie będzie raczej odchudzająco” . No… No i za przeproszeniem gówno z tego wyszło. Mój Pan małżon, jest zdecydowanym entuzjastą „kochanej synowej”… i zaprotestował. Stwierdził, że jeśli jestem na tyle wredna, że nie chcę gotować dla synowej, to on też nie będzie jadał! No i demonstracyjnie rypnął łyżką o stół…. i poszedł w jasną cholerę!Poczułam się ( nie pierwszy raz zresztą) jak służąca na usługi ich obojga. Obydwoje mają silne, dominujące charaktery, ale na Boga, przeginają… ja tak nie chcę! Tylko mam za mało siły, by się im przeciwstawić. A może to ja się „czepiam”?