• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

cisza

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007

Archiwum maj 2008

...

 

Zaliczyłam kolejną awanturę z małżonem... bo w Boże Ciało nie byłam w kościele...

Jestem katoliczką. Wierzę w Boga ... kochającego i miłosiernego, choć nie rozumiem jego miłosierdzia... (może wcale nie jest miłosierny?)... Wierzę w Boga, ale nie w księży. Nie wierzę, że posiadają władzę do odpuszczania grzechów. Uważam, że za swoje grzechy, każdy

będzie musiał ponieść karę. I to za wszystkie grzechy, za te „odpuszczone” przez księży jak i te nikomu nie wyznane. Wierzę w Boga mądrego. Boga, który nie wynosi się, nie grzeszy pychą. I nie rozumiem, czemu mają służyć te procesje z baldachimami.... ze złotymi obrazami... ze śpiewem i tą całą „pompą” . Jeśli Bóg nie jest „pyszny” nie chciałby tego przepychu  dla siebie.

Do kościoła  chodzę wtedy, gdy czuję taką potrzebę ( nie w każdą niedzielę, niestety)... a on nadal nie może zaakceptować tego, że mam swoje zdanie, że myślę inaczej niż jemu rodzice  „wbili” do głowy, że mam wątpliwości, że nie wierzę w księży.

 

25 maja 2008   Komentarze (7)

może jestem złą kobietą

Zaczęłam pracować zawodowo ponad 20 lat temu. Nie lubiłam zmian, ale nie trzymałam się  kurczowo jednego pracodawcy. 4 zakłady pracy, ale zawsze ta sama branża. To chyba taki średni wynik, nie wybijający się ani w jedną ani w drugą stronę. Kiedy dziś zrobiłam krótką analizę mojego życia zawodowego, wyszło na to, że nigdy nie występowała jedna przyczyna zmiany pracy. Zwykle nawarstwiało się kilka przyczyn, w tym coś, co dopełniało „czarę”. Zwykle tym dopełnieniem były stosunki międzyludzkie w miejscu pracy. Prawie od początku mojej kariery zawodowej zdana byłam na kierowanie swoim życiem osobistym „w pojedynkę”. W tym było również pełne utrzymanie moich dzieci. No, bo dzieci były przede wszystkim „moje”. To mobilizowało mnie do ciągłego podtrzymywania stanu „walczącej lwicy”, co niekoniecznie ułatwiało kontakty międzyludzkie. Bywałam nawet konfliktowa, ale cóż... Kiedy trafiałam na coś (albo kogoś), czego nie potrafiłam zaakceptować, po prostu uciekałam gdzie indziej. Ale zawsze, do przedostatniego miejsca pracy włącznie, odchodziłam kulturalnie. W podzięce za współpracę żegnałam się kawą i ciastkiem ze współpracownikami, bukietem kwiatów z przełożonym. Odchodziłam z podniesioną głową. Moja ostatnia praca była koszmarem. Poszłam na długie L4, po czym weszłam tylko na 15 min. aby złożyć wypowiedzenie. Nie było ciastka, nie było kwiatka, nie było nawet „pocałujcie mnie w d...”. To było miesiąc temu. Dziś dowiedziałam się, że w dniu wczorajszym, moją panią prezes odwołano w trybie natychmiastowym, bez obowiązku świadczenia pracy. Dziś jest już na przysłowiowej „zielonej trawie”. I wiecie co? W pierwszym momencie nawet żal mi się jej zrobiło, bo to chyba paskudne uczucie, kiedy człowieka tak potraktują...

A potem pomyślałam- a dobrze ci tak, stara małpo... kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

Pomyślałam, że tylu ludziom zalazła za skórę, że chyba mało jest osób, które jej współczują. Nawet ci lojalni wobec niej, mówią teraz „należało się jej”.

No i... to jest straszne. Bo ja nigdy nie czułam satysfakcji albo radości z cudzego niepowodzenia. Pierwszy raz w życiu, nie współczuję w nieszczęściu!

Czyżbym „złą kobietą” się stała ???

16 maja 2008   Komentarze (3)

Będzie lepiej

Dużo się zmieniło, dużo.

Nie spełniam już roli niani do dziecka.

Wynajęta dziewczyna jest na razie rewelacyjna.

A ja wpadłam w wir pracy.

Moja firma działa. Mam tyle pracy, że aby nie wypaść z rynku

od początku kwietnia pracuję po kilkanaście godzin dziennie.

Ale zarabiam... zarabiam...

I OK! Dobrze mi z tym.

Za jakieś dwa tygodnie wszystko się wyprostuje, unormuje,

pracy będzie tak normalne, nie tak dużo jak teraz.

Na razie musiałam chwytać wszystko co się nadarzało,

bo jednak kasa kusi, kiedy ma się braki.

No i powoli chudnę. Powoli, ale jednak... mimo,że nie mam czasu na ćwiczenia.

Może mój organizm wychodzi wreszcie z "szoku" i zaczyna się powoli ustawiać na właściwe tory.

Przez ostatnie trzy lata odizolowałam się od ludzi, nie chciałam z nikim rozmawiać.

Wczoraj po raz pierwszy od prawie 3 lat byłam na rozmowie z potencjalnym klientem.

Bałam się, ale na szczęście nie poległam.

Nabyte umiejętności jednak gdzieś tam siedzą... czasmi bardzo głęboko... ale są.

Wczoraj uświadomiłam sobie, że to jednak prawda, że czas leczy każde rany. Każde...

 

 

 

01 maja 2008   Komentarze (4)
Cisza | Blogi