Dziś traktuję to normalnie, to znaczy olewam, ale jako że jestem typem choleryka, wczoraj mało nie rzuciłam czymś twardym w kierunku mojego małżona.Zażądał, aby jego sztućce nie leżały w pojemniczku na suszarce razem z moimi. No, żesz ty ! Bo on nie będzie się zastanawiał, który wziąć widelec, jeśli ja podam mu niewłaściwy. A właśnie wczoraj podałam mu niewłaściwy, więc szukając swojego, wywalił wszystkie z pojemniczka…. No, w mordę… nie zdzierżyłam!No i awantura gotowa.I tak właśnie w związku z tą sytuacją, naszły mnie takie refleksje… Dlaczego my aż tak bardzo rozmieniamy życie na drobne… Przecież to taka błahostka, że szkoda na to życia !Mój małżon od zawsze hołdował zasadzie „ co jest twoje to i moje, a co moje, to ty nie rusz”. Do tego stopnia, że wszystko co było w domu, było jego własnością. Tak też było z telewizorem, za który trzeba było płacić abonament…. Tyle, że abonament i wszystkie inne opłaty, podatki od tego „jego majątku” zawsze płaciłam ja, bo przecież pracowałam. No … i tak było dopóki nie rozstaliśmy się na kilka lat. Separacja, bez rozwodu…Wtedy przestałam płacić między innymi abonament. No bo niby z jakiej racji mam opłacać podatki od „jego majątku”, którego na dokładkę nie użytkowałam!Upomnienia, które przysyłano, odsyłał do mnie, a ja wyrzucałam do kosza. Tak trwa do dziś… ostatnie upomnienie opiewało na kwotę…. Ho, ho i jeszcze więcej. Zobaczymy jak to się dalej rozwinie, ale już chce mi się śmiać…